wtorek, 11 sierpnia 2015

Chapter 1

I scream into the night for you
Don't make it true
Don't jump

Krzyk, który próbuje się wyrwać z mojej klatki piersiowej. Nie jestem w stanie, wydusić z siebie ani jednego słowa. Mimo moich starań, wszystko na nic. Nie potrafię poruszyć żadną z kończyn. Jestem zupełnie bezradna. Stoję przy drodze, prowadzącej między polami, zmuszona przyglądać się temu wszystkiemu. Nie jestem w stanie nawet zamknąć oczu. Po prostu, nie mogę, jakbym nie miała siły. W polu mojego widzenia, odgrywa się najgorsza scena. Widzę zmiażdżony samochód osobowy. Jest w tak koszmarnym stanie, że ciężko określić markę i model. Jednak ja doskonale znam to auto. I to boli najbardziej, odbiera racjonalne myślenie. Samochód stoi w płomieniach. Zresztą tak samo, jak TIR, który jest dosłownie, na jego masce. Mentalnie upadam na kolana, wybuchając szlochem w niebogłosy, ale ciągle jestem bez silna. Widzę wielka kule ognia i słyszę potężny strzał. Wybuch. I nagle wszystko przesłania ciemność.

-Mel, proszę cię, obudź się - dotarł do mnie przerażony ton mojej starszej siostry.

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było jasno. Krwisto czerwone ściany, szary sufit i elektryczny zegar, niczym z meczu koszykówki, tuż na przeciwko łóżka. To mój pokój, znajdowałam się tam gdzie zasnęłam. Mój jeszcze rozmyty od zaspania wzrok, zatrzymał się na blondynce, pochylającej się pode mną. Miała czerwone, opuchnięte oczy, a na jej policzkach widniało jeszcze parę łez.

-Krzyczałaś od dobrej godziny, nie umiałam cię dobudzić. Byłam śmiertelnie przerażona - Wyszeptała delikatnie ocierając, mój policzek kciukiem.

Miała na sobie swoją koszulę nocna w kropki. Rzadko można było, ją zobaczyć w nocy, ubraną inaczej. Jej włosy były spięte w wysoki kucyk, natomiast na grzywce wypadło już parę pasem włosów z gumki.

-Która jest godzina ? -zapytałam cicho.

- czwarta czterdzieści. Śpij, do twojego samolotu jeszcze ponad dwanaście godzin godzin - Uśmiechnęła się delikatnie.

-Musze lecieć? Mnie tu jest naprawdę dobrze. Nie potrzebuje Vancouver, żeby normalnie żyć - stwierdziłam nieco smutno, patrząc w jej niebieskie tęczówki. Miały taki kolor jak moje. To po mamie. Miała piękne oczy, które wyglądały na wiecznie wesołe.

-Kochanie, możemy o tym porozmawiać rano? Ani ja,ani ty nie mamy siły teraz na taką rozmowę - stwierdziła, siadając obok mnie.

-Już jest rano. Jest jasno. Proszę cię, nie chcę tam lecieć - jęknęłam błagalnie. Nie czułam zmęczenia, więc mogłam ciągnąć moje prośby.

-Skarbie, wiesz, że to tylko dla twojego dobra. Tutaj nie ma warunków, żebyś mogła wrócić do siebie. Tam mają dobrych terapeutów i psychologów. Pobyt tam, dobrze ci zrobi.

-Nie potrzebuje psychologów, terapeutów, ani żadnej pomocy. Sama z tym sobie poradzę, to tylko kwestia czasu. Poradzę sobie tutaj. Poza tym, nie chcę się zwalać cioci na głowę - podniosłam się do pozycji siedzącej, przyglądając się siostrze. Wyglądała na naprawdę zmęczona. Była ode mnie o osiem lat starsza. W sumie Zbliżały się jej dwudzieste czwarte urodziny. Jednak na ogół, wyglądała na nieco starszą. Włosy zawsze upięte w kok, stonowane, eleganckie ubrania, ciemne cienie do powiek i krwisto czerwona szminka. To wszystko dodawało jej więcej dojrzałości, jednak zawsze wyglądała bardzo dobrze.

-Twoja kwestia czasu trwa już od czterech miesięcy - szepnęła smutno - Nam wszystkim jest ciężko, ale próbujemy sobie to wszystko poukładać i normalnie żyć. Tobie nie wychodzi, jesteś młoda i to obciążyło twoją psychikę, nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak bardzo, ale doskonale wiesz, że tutaj nie jestem w stanie pomoc ci wyjść z tego stanu. Ciągle pracuje, a ciocia będzie mogła ci poświęcić więcej czasu i uwagi. Bardzo cieszy się, że przyjedziesz - chwyciła moją dłoń, posyłając mi pokrzepiający uśmiech.

- Nie chcę jechać z naszego małego Morgan Hill. Tu mi jest dobrze. Mam tu dużo wspomnień - zapewniam opierając się o ścianę. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy naga, ciepła skóra moich ramion, zetknęła się zimną ścianą.

-Te wspomnienia, jak na razie co niczego nie ułatwiają. Tęsknię za moją małą, roześmianą Melanie. Nie pamiętam kiedy ostatnio wyszłaś z domu. Zamknęłaś się w swoim pokoju, tak samo jak i w sobie. Ciocia załatwiła ci terapię. Mamy nadzieje, ze pomoże. Proszę, wytrzymaj tam trochę i daj sobie odetchnąć. Za nie długo wrócisz. To tylko pół roku - wstała z łóżka powoli idąc w kierunku drzwi. Zanim wyszła oparła się jeszcze o framugę i spojrzała na mnie - wiem, że mówię bez ładu i składu, ale mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi. Idź spać i nie nastawiaj się negatywnie na ten wyjazd do Vancouver. Zobaczysz, że ci się spodoba. Dobranoc.

Po tych słowach zniknęła za ścianą, a ja zostałam sama z moim mętnym, zresztą jak zwykle nastrojem, w moim pokoju. Wstałam powoli skierowałam kroki w kierunku białej komody, która stała po prawej stronie od drzwi. Niepewnie chwyciłam ramkę, położoną zdjęciem w dół, tak abym na nie za często nie patrzyła. Niepewnie odwróciłam ją, starając się aby moja ręką nie drgała, tak bardzo jak w tamtym momencie.  Opuszkami palców drugiej dłoni, delikatnie przejechałam po szybce, która miała za zadanie chronić fotografie.  Przedstawiała ona czarnowłosą, szczupłą, dość wysoką dziewczynę w moim wieku. Miała duże, piwne oczy, w pięknej oprawie długich, czarnych i gęstych rzęs, a pod nimi, mnóstwo porozrzucanych piegów, na policzkach i nosie. Pełne, małe usta podkreślone błyszczykiem, które na potrzeby zdjęcia ułożyły się w piękny, szeroki uśmiech, odsłaniający szereg białych ząbków, które zdobił aparat. Jej czarna, zwiewna sukienka, która doskonale podkreślała jej kobiece kształty, kontrastowała z jej bladą skórą, zresztą tak samo jak sandały. Dziewczyna stała w parku, przy ścieżce koło ławki. W ręku trzymała błękitną watę cukrową. Miała na imię Caroline. Była moją przyjaciółką. Jedyną, od zawsze. Miałam ją i nigdy nie czułam potrzeby mieć innych przyjaciół.  Caroline wystarczyła.  Frajerka - tak ją nazywałam, ja z kolei byłam dla niej ciotą. Miałyśmy tyle niesamowitych wspomnień i tyle mogło być przed nami.
Oparłam się plecami o ścianę i powoli się po niej osunęłam. Nawet nie zorientowałam się, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać strumienie łez.  Życie jest takie nie sprawiedliwe. Bóg jest taki niesprawiedliwy,  jeśli w ogóle istnieje. Moje życie, kwestie wiary poddali bardzo wielkiemu znakowi zapytania. Jeśli gdzieś tam jest, to czemu na świecie dzieje się tyle zła? Czemu każdego roku,rodzą się tysiące, a może i miliony chorych dzieci. Przecież one nic, nikomu nie zrobiły.  Dlaczego, ludzie popełniają tyle zbrodni, w których niewinne osoby racą życie? To wszytko jest bezsensowne, jakby źle zaplanowane. 
Rodzice zawsze powtarzali, że wiara czyni cuda, że Bóg jest miłosierny i dobre uczynki niosą za sobą takie same skutki. Jednak wiem, że to nie prawda, bo gdyby tak było nie straciłabym tylu osób, które kocham, a oni nadal byli by przy mnie.  Myślę, że są przy mnie zawsze. W końcu kiedy obiecuję się komuś, że się go nigdy nie opuści, to nawet śmierć nie jest w stanie tego zmienić. To taka nieskończoność, której nie jest w stanie nic przerwać. Kogoś może nie być fizycznie, ale i tak będzie. Najważniejsze, że ma się tą osobę w sercu. Wtedy jest nieodłączną częścią życia.
Nigdy nie zapomnę tamtego dnia. Gdybym mogła cofnąć czas, za nic  nie pozwoliłabym wsiąść wtedy Caroline i moim rodzicom do tego samochodu.  Moje serce, jak i dotychczasowe życie wtedy rozpadło się na milion drobnych kawałeczków, które wiatr poniósł po całym świecie. W moim odczuciu mój stan był już nie do naprawienia, jednak Amber - moja siostra, jak i reszta rodziny usilnie starała się mi pomóc.  To miłe z ich strony, ale nie można pomagać komuś na siłę.  Ja tej pomocy nie chciałam, ale postanowiłam, że pojadę do tego Vancouver i spróbuje. Kto wie. Może ta terapia jakoś pomoże i pozbędę się depresji jak i zamiarów samobójczych.
Ogarnęło mnie przeraźliwie zmęczenie. Przytuliłam mocno do swojej klatki piersiowej, zdjęcie, które wciąż trzymałam w dłoniach. Tak bardzo bolało mnie patrzenie na nie, jednak równie dużo dla mnie znaczyło.  Zresztą, tak samo jak pozostałe zdjęcia w domu, które Amber schowała na strychu, bo oby dwie nie potrafiłyśmy na nie patrzeć bez płaczu. Ułożyłam się na dywanie, podkulając nogi pod brodę, przez co była zwinięta w kulkę. Zamknęłam oczy i no cóż.. najzwyczajniej w świecie zasnęłam.

~*~*~*~*~

- Na pewno masz wszystko? - Pytała zdenerwowana Amber - Paszport, telefon, bagaże? 

Zadawała pytania jedno, po drugim. Była niesamowicie przejęta moją podróżą, w przeciwieństwie do mnie.  Ja w tamtym momencie, czułam pewnego rodzaju lęk, jeśli w ogóle można to tak nazwać.  Było to spowodowane tłumem, który mogłam zobaczyć, gdziekolwiek bym się nie odwróciła.  Nigdy nie czułam się komfortowo, gdy znajdowałam się wśród dużej ilości osób, jednak od czasów wypadku, znacznie się to pogłębiło. W końcu przez dłuższy czas, nie wychodziłam niemal wcale z domu i moja aspołeczność mocno wzrosła.

-Bagaż jest już pewnie w samolocie, paszport mam, bilety mam. Spokojnie - zapewniłam.

-Tutaj cię już muszę  zostawić, prawda? - Zapytała gdy podeszłyśmy do kolejki ludzi oczekujących na odprawę celną.

-Bez paszportu, ani biletu cię tu nie wpuszczą, więc raczej tak - poprawiłam torebkę, która lekko zsuneła mi się z ramienia.

-Obiecaj, że będziesz dzwonić - niespodziewanie przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła, co odwzajemniłam.

-Obiecałam ci to już dzisiaj, że trzy razy. Będę dzwoniła co drugi dzień i opowiadała wszystko, że wszystkimi szczegółami - zaczęłam ja przedrzeźniać, to co powiedziała już do mnie kilka razy i przewróciłam oczami, ale równocześnie się usmiechnęłam.  Wiedziałam, że to wszystko z czystej, siostrzanej troski.

-Będę tęsknić - słyszałam jak pociąga nosem, więc mogłam z tego wnioskować, że jej emocje, nieco puściły i lekko się rozpłakała, dlatego też przytuliłam ją mocniej i pogładzilam jej plecy.

-Też będę tęsknić, ale szybko zleci. Zobaczysz - odsunęłam się od niej i wytarłam łzę z jej policzka. Zaczęłam powoli się od niej oddalać.  Nie lubiłam długich pożegnań. Były dołujące, więc wolałam mieć to szybciej za sobą.

Sznur ludzi przede mną szybko się skrócił i przyszła moja kolej na kontrolę.  Położyłam, więc torebkę do koszyka i ułożyłam na taśmie, a sama przeszłam przez bramkę.  Na moje szczęście nic nie zapiszczało, a w mojej torebce nie znaleziono, zwanych potencjalnie niebezpieczeństw. Po chwili znalazłam się już w strefie wolnocłowej i udałam się do mojej poczekalni, z numerem pięć. Nie musiałam długo czekać, aż stewardessa zapowie przylot mojego samolotu.

Za tłumem udałam się do wyjścia z budynku, a razem z tym wyjściem, weszłam w zupełnie nowe życie.  Przede mną był nowy start, tylko nie wiedziałam jeszcze, na ile będzie udany.

Od Autorki: SUPRISE! Pojawiam się tu z rozdziałem i dość pozytywnym nastawieniem.
Na tym zakończę notkę, bo nie chce wam truć.

~Wasza Victoria ♡ ~

3 komentarze

  1. Ja, jak to ja jestem zawsze nabieżąco i wiedziałam, że wracasz do pisania (i o innych miej fajniejszych rzeczach :c ) już dawno. Zresztą ja ci mówiłam, co by się stało, gdybyś nie wróciła.

    Rozdział jest, jak zawsze genialny, skarbie *_* Szkoda, że krótki, ale dobre i to *_* Tak szkoda mi Mel i tego, co przeszła :c To na pewno musiało być bolesne :c Ten wyjazd wyjdzie jej na dobrę, czuję to ^_^ Babcia też mi ciągle powtarza, że jak się będę modlić to wszystko będzie dobrze i dostanę do czego chcę. A, więc gdzie jest mój Styles? Czuję się zrozpaczona, bo go nie ma ;c Będę płakać ;c

    A szablonik śliczny jest *_* Zresztą ci to mówiłam, jeszcze zanim zawidniał on na blogu (wiem, że się boisz moich stalkerskich zdolności xd ) *_*

    Krótko, ale dochodzi pierwsza. Zresztą wiesz o tym, bo piszę z tobą xd

    ~Twoja Pauline~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłaś? I to w jakim stylu! Kochana, tak strasznie się cieszę! ♥
    Więc może zacznę od tego, iż jestem pod wielkim wrażeniem. Kiedy tylko weszłam na blogspota, a tam pojawiła się informacja o nowym rozdziale, to postanowiłam go przeczytać. Kliknęłam więc, a moim oczom ukazał się śliczny szablon. Jest taki inny, bo tajemniczy. Żyletki, krwawe łzy, pocięte ręce, dziewczyna nieradząca sobie, to tak strasznie przyciąga uwagę. Kiedy widzisz coś takiego, myślisz sobie ,,o jej, tu się będzie działo'', ewentualnie ,,ech, biedna, zdesperowana dziewczyna, nuudy''. Mimo wszystko czytasz. I czytasz. A kiedy dojdziesz do końca wiesz, że te opowiadanie będzie jednym z Twoich ulubionych. Ot tak. Nie ważne, że to dopiero pierwszy rozdział.
    Śledząc, bezbłędnie napisany, tekst miałam wrażenie, jakbym była maleńkim stworkiem w głowie Mel, który wszyściutko widzi. Jej myśli, uczucia, nawet jej postrzeganie świata. To niesamowite!
    Strasznie współczuję jej utraty rodziców, przyjaciółki. Widać, że dziewczyna była z nimi zżyta. Zwłaszcza z Caroline. Przyjaźń to niesamowita więź, której nie każdy może doświadczyć. Jednak główna bohaterka miała tę okazję. I może to źle? Przecież to ją tak cholernie boli. Ta świadomość, iż już nie odzyska swojej frajerki. Że już nigdy nie usłyszy, jak woła do niej ,,cwelu''. Już nigdy nie pójdą na zakupy, do kina, na basen, na spacer, na rower, na sesję. Nie usiądą razem w ławce, nie będą porozumiewać się bez słów, nie będą miały tzw. głupawki.. Teraz czuje tylko pustkę, która zostanie. Nikt nie zdoła jej zastąpić. Nowe przyjaźnie znajdą sobie nowe miejsca w naszym sercu, ale starego nie zajmą.
    Uważam, że ma silną siostrę. Dzielnie radziła sobie z utrzymaniem dziewczyny. Przygarnęła ją, znalazła dla niej czas, stara się jej pomóc, wspierać. To jest kochane. I nikt mi nie wmówi, że nie istnieje coś takiego jak miłość siostrzana lub braterska. One się kryją za kłótniami, wyzwiskami, nawet małymi bójkami, ale zawsze są.
    Możliwe, że mój komentarz będzie strasznie chaotyczny, za co strasznie przepraszam. jest już druga w nocy, a ja piszę. Nie chcę mi się spać, ale mogę już nie dostrzegać błędów.
    Kochana, tak się cieszę, że do nas wróciłaś.. ♥
    Pozdrawiam, karmeeleq

    OdpowiedzUsuń
  3. Idę czytać dalej rozdział
    Bo ten jest świetny
    Gratuluje skarbie :*

    OdpowiedzUsuń