piątek, 28 sierpnia 2015

Chapter 2.


Darkness and light
Are blinding her sight
She's not coming back

Moja podróż samolotem trwała niespełna dwie godziny. Przespałam większość drogi, bo co innego miałabym tam robić. Czułam się okropnie, wszędzie byli ludzie i zero jakiejkolwiek przestrzeni osobistej, jeszcze na mój niefart, trafiło mi się drugie miejsce w rzędzie, czyli dokładnie w środku, między dwiema całkiem obcymi mi osobami. W pierwszej chwili miałam ochotę wybiec z tego samolotu i  już nie wsiadać, zostać w moim kochanym mieście, nigdy go nie opuszczając. Jednak zebrałam się w sobie, chciałam to zrobić chociażby dla Amber, która tak bardzo starała się mi pomóc, nawet kiedy czasem odtrącałam jej dobre intencje. Jestem pewna, że gdyby Caroline żyła, byłaby ze mnie strasznie dumna. Tak samo jak rodzice.

Ciocia czekała na mnie w punkcie odbioru bagaży. Bez problemów ją zobaczyłam, mimo, że nie wyróżniała się niczym z tłumu. Po prostu wiedziałam czego mam szukać. W śród dziesiątek ludzi, moja chrzestna, jako jedyna miała na sobie niebotycznie wysokie, kremowe szpilki i kombinezon ze wzorem jak skóra węża, który idealnie przylegał do jej smukłego ciała o bardzo kobiecych kształtach. To było tak bardzo w jej stylu, że nawet pijana, wiedziałabym, że to ona. Od zawsze miała słabość do motywów zwierzęcych i bardzo wysokich szpilek. 

Gdy tylko młoda kobieta mnie zobaczyła, podbiegła do mnie i dosłownie rzuciła się na mnie z uściskiem. Już w pierwszej chwili poczułam intensywny zapach jej waniliowych perfum.  Były ładne, ale ostre i nieco drażniły zatoki. Od naszego ostatniego spotkania rok temu, nie zmieniła się nic, a nic. Była prawie kropla w kroplę, jak mama, gdy była w jej wieku. Miały te same rysy twarzy i ten sam, charakterystyczny błysk w oczach, który zdradzał jej emocje w danej chwili, lepiej niż mimika twarzy. Nawet tęczówki były takie same. Błękitne, wręcz szklane oczy, a tuż przy źrenicach, kiedy bardzo dobrze się przyjrzało, szło zobaczyć intensywnie żółtą poświatę. Wyglądało to niezwykle, tak hipnotyzująco. Ja i Amber tego nie odziedziczyłyśmy.

Kobieta wciąż miała na głowie idealnie proste blond włosy, krótsze z tyłu niż z przodu. Na ustach miała błyszczyk, a na oczach cieniutkie kreski i beżowy cień. Gdybym jej nie znała, nigdy nie powiedziałabym, że wygląda na swoje trzydzieści trzy lata. Można było bez zawahania powiedzieć, że dopiero ukończyła studia, a nie, że pracuje od dziesięciu lat w międzynarodowej firmie i ma dwójkę małych dzieci. 

- Mel, kochanie, tak się cieszę, że przyjechałaś. Nawet nie wiesz jak przez ten czas zdążyłam się stęsknić - Zaczęła, a ja już wiedziałam, że prędko nie skończy. Była straszną gadułą. Dla niektórych był to jej atut, a dla innych wielka wada. Jak dla mnie było to neutralne. Po prostu już od dziecka zdążyłam się do tego przyzwyczaić - Jak ci minął przelot? Słyszałam, że gdzieś na trasie były burze i na prawdę się martwiłam. Ale dotarłaś cała i zdrowa i to jest najważniejsze. Bierz bagaż i jedziemy - Oderwała się lekko ode mnie i mocno ucałowała mój policzek, zostawiając na nim lepki ślad od błyszczyka, który jakby automatycznie zaczęłam wycierać rękawem swojej granatowej, nieco przydużej bluzy, a na ten gest kobieta zaczęła się śmiać. - Candice i Simon nie potrafią się doczekać, żeby w końcu zobaczyć swoją śliczną kuzynkę. Zresztą Taylor też się cieszy, że przyjechałaś.

Candice i Simon, jak można się domyślić byli moimi kuzynami. Candice miała teraz osiem lat, natomiast chłopczyk prawie pięć. Uwielbiałam te maluchy. Tryskały energią. Taylor, natomiast był chłopakiem mojej cioci. Byli razem od czasów ósmej klasy, co w  dwudziestym pierwszym wieku zdarza się naprawdę rzadko, ale mimo to nie mieli ślubu, ani go nie planowali. Przynajmniej taką wersje słyszałam jeszcze ubiegłego roku. Bardzo lubiłam tego człowieka. Zawsze przy rodzinnych kolacjach swoimi żartami i opowieściami rozbawiał wszystkich do łez. Kiedy jego partnerka musiała zostać w pracy do późna, brał mnie i moją siostrę do wesołego miasteczka, kupował dużą watę cukrową i chodził z nami na wszystkie atrakcje, na jakie tylko miałyśmy ochotę, a pod koniec dnia zabierał nas do Mc'Donalda powtarzając "nie mówcie cioci, bo będzie zła", gdyż miała świra na punkcie zdrowego odżywiania. 

Pamiętam, jak uwielbiałam opowieści cioci, o miłości od pierwszego wejrzenia, jakiej zaznała razem z wujkiem. Słuchałam z uwagą o tym jak wpadli na siebie na korytarzu w pierwszy dzień nowego roku szkolnego. Nie znała go, bo dopiero się tam wprowadził, więc zaproponowała mu wycieczkę po okolicy po szkole. Tak się zaczęła ich przygoda, która trwała już od tak wielu lat. Wydawało by się wręcz nieprawdopodobne. Wsłuchując się, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie siebie i jakiegoś niezwykle przystojnego,  wysokiego chłopaka, którego mijałam w tłumie gdy szłam jakąś bardzo tłoczną ulicą. Nasze spojrzenia się spotykały i już po tym krótkim kontakcie wzrokowym wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Byłam małym dzieckiem z wielkimi marzeniami, które z roku na rok stawały się coraz większe i mniej realne, a poznać taką miłość jak z opowieści mojej chrzestnej, było zdecydowanie największym. Następne w kolejce, było związać się z Bradem Pittem, bo jak każda młoda dziewczyna, w okresie dojrzewania, podkochiwałam się w jakimś gwiazdorze, głęboko wierząc, że kiedyś go spotkam i jakimś dziwnym trafem on odwzajemni to co czuję. 

- Też tęskniłam ciociu. Myślę, że trochę życia w wielkim mieście dobrze mi zrobi. No i na dodatek spędzimy sporo czasu razem, a tego mi brakowało - Odezwałam się w końcu, uśmiechając się. Rozejrzałam się po dużym, zatłoczonym pomieszczeniu, jeśli w ogóle można było to nazwać pomieszczeniem. Raczej był to ogromny korytarz, przez który w ciągu minuty przechodziły setki ludzi. Za mną znajdował się taśmociąg, na którym w powolnym tempie, przemieszczały się walizki i torby. Taśma kontrastowała z białym oraz srebrnym wystrojem niemal całego lotniska, dla tego już z daleka rzucała się w oczy, tak samo jak bagaże na niej.

Nie musiałam długo czekać, aż zobaczyłam swoją białą, dość dużą walizkę z różową żyrafą na samym środku. Może i ten motyw nie był najdojrzalszy, ale dzięki niemu bez chwili namysłu, byłam pewna, że ta walizka należy do mnie. A, poza tym lubiłam ją i różowe, uśmiechnięte stworzonko, które ją zdobiło i dodawało jej dziecięcego uroku.

Chwyciłam ją i postawiłam na ziemi. Pociągnęłam za rączkę, która się wysunęła i wraz z kobietą udałyśmy się do wyjścia idąc zgodnie ze strzałkami oznakowanymi napisem "WYJŚCIE". Rozglądałam się uważnie. Nawet styl ubierania ludzi, był zupełnie inny, niż w naszym małym miasteczku. Mimo to, wolałam je, niż Vancouver, w końcu tam spędziłam najlepsze chwile mojego życia. Ale i te najgorsze, które niestety bardziej wbijały się w pamięć, niż te dobre wspomnienia. Pozostawiały dziury w psychice i sercu. Gdyby tak mogło być naprawdę, obie te rzeczy narysowane przeze mnie, wyglądały by jak ser szwajcarski, albo drzwi burdelu, po napadzie wrogiego gangu.

- Amber mówiła, że załatwiłaś mi terapie - odwróciłam głowę w jej stronę, aby nawiązać z nią kontakt wzrokowy - To naprawdę było zbędne, ale dziękuję.

- Mel, skarbie, twoja siostra mi powiedziała wszystko i z jej perspektywy, ta terapia jest nieunikniona. Wszyscy chcemy dla ciebie dobrze - pogłaskała moje plecy. - Mam pewien pomysł. Oczywiście ty się musisz zgodzić.

- A, więc słucham - uśmiechnęłam się do niej nie pewnie. Weszłyśmy do windy, która prowadziła na parking, znajdujący się pod nami. Razem z nami wsiadło kilka innych osób, więc kobieta nic nie mówiła, dopóki nie wysiadłyśmy. Jej czarny Jaguar był zaparkowany zaraz przed drzwiami do windy, więc nie miałyśmy daleko. Szczerze uwielbiałam ten samochód. Był niezwykle wygodny, klimatyzowany i miał duży bagażnik, który idealnie nadawał się na zakupy, do których zamiłowanie było u nas rodzinne. Jednak jego minusem, na pewno była jego cena, bo po samej marce, można było się domyślić, że do tanich nie należał.

- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale chciałabym, abyś się przekonała, bo może nie będzie wcale, aż tak źle - Zaczęła, biorąc moją walizkę, którą włożyła do bagażnika. - Będziesz chodziła tam przez dwa tygodnie. Jeśli po tych czternastu dniach, uznasz, że to w niczym nie pomaga i nie ma żadnego sensu, abyś uczęszczała tam dalej, nie będę naciskała, po prostu cię wypiszę - Uśmiechnęła się do mnie ciepło i wsiadła do samochodu, a ja tuż za nią - Umowa stoi, misia?

W sumie taki układ miał sens. Przyjechałam tu, aby poprawić swój stan psychiczny. Ta terapia mogła być szansą właśnie na to. Najwyżej nic nie da, jednak jeśli nie spróbuje, to się nie przekonam. Dwa tygodnie to nie tak dużo, a w tym czasie dużo może się zmienić. Najważniejsza była nadzieja, że lepsze nadejdzie, a ona we mnie jeszcze nie umarł i miałam nadzieje, że nic jej szybko nie zabije.

- Stoi - powiedziałam pewnie, kiedy wyjechałyśmy na ulicę. Oparłam czoło o szybę, uważnie obserwując widoki i krajobrazy miasta.  Wszędzie wokół były wysokie budynki, nowoczesne domki jednorodzinne, oraz mnóstwo samochodów. Nie widziałam tam żadnej przyrody, poza zadbanymi ogródkami i drzewkami posadzonymi w równych odstępach przy chodniku. Wszytko było zabudowane, takie inne niż moje Morgan Hill. Jedyną naturalną rzeczą była woda, która otaczała miasto, co wyglądało na prawdę niesamowicie. 

Samochód zatrzymał się w korku na wielkim moście, który prowadził do centralnej części miasta. Pod nim widniała granatowa woda, od której ciężko było oderwać wzrok. Miała w sobie coś ujmującego. W dobie moich przemyśleń na temat tej głębi, nieświadomie podciągnęłam rękawy. Był to chyba dość duży błąd, bo już po chwili usłyszałam przerażony głos cioci:

- Dziecko drogie, co ty masz na rękach - Chwyciła za mój nadgarstek i zaczęła się mu dokładnie przyglądać. 

- To co widać - szepnęłam cofając swoją rękę i chowając blizny  i rany z powrotem pod materiał bluzy.

- Dlaczego się okaleczasz? - Zapytała niepewnie, pochylając się nade mną.

- Z tego powodu co większość ludzi - spojrzałam na nią, bo chciałam, żeby widziała moje emocje. - Nie radzę sobie z tym co czuję, emocje mnie przytłaczają, a wspomnienia wcale nie pomagają tego ogarnąć. Po prostu to wszystko, to dla mnie zbyt wiele. Osoby z myślami samobójczymi tak mają.

- Samobójcy to słabi tchórze. A ty jesteś silna, tylko trzeba ci o tym przypomnieć - mówiła powoli i cicho, chwytając mnie za dłoń.

- Nie rozumiem dlaczego niektórzy nazywają samobójców tchórzami i egoistami. Dla mnie są cholernie odważni, bo ja nigdy nie skoczyłabym z takiej wysokości - Przerwałam na chwilę wskazując dłonią na most, na którym wciąż się znajdowałyśmy. - Ale mimo, iż posiadają tą odwagę, nie mają siły na to by żyć dalej. Prawda, jest w tym trochę egoizmu, ale ludzie powinni zrozumieć, że nie każdy jest silny.

Całą wypowiedź ciągnęłam powoli i spokojnie, nie wyrażając żadnych emocji. Jakbym mówiąc to, była zupełnie gdzie indziej. Byłam niewzruszona, po prostu wyraziłam swoją opinie. Ciocia natomiast otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak zaraz je zamknęła, zaciskając je w cienką linie. Zrobiła się ponura, a jej wzrok nieobecnie wpatrywał się w drogę. Nie chciałam, żeby przez resztę drogi tak siedziała w milczeniu, więc postanowiła zmienić temat.

- Więc, kiedy mam pierwszą sesję terapii, czy tak to tam nazwać. Spotkanie z terapeutą. Nie wiem, nie ważne - uśmiechnęłam się. Ruszyliśmy z miejsca, a ja rozpoznawałam tą okolicę, więc wiedziałam, że jesteśmy już blisko apartamentu.

- Wiesz, w sumie, to - Przeciągnęła i spojrzała na mnie kątem oka, a jej twarz od razu się rozpromieniła - Dzisiaj o dziewiętnastej.

Pokiwałam głową, przyjmując do wiadomości, że nie mam zbyt wiele czasu na odpoczynek po podróży, a tym bardziej rozpakowanie.

- Cieszę się i dziękuję - Powiedziałam  w dużej mierze szczerze. Byłam jej bardzo wdzięczna za to, że chce mi pomóc i chciałam, żeby czuła, iż doceniam to co dla mnie robi. Z pozoru to mało, ale dla mnie znaczyło bardzo wiele. Podejrzewam, że dla każdego z podobnym przejściami do moich, było by to na wagę diamentów.

Zaparkowałyśmy pod wieżowcem, na miejscu parkingowym z napisem "McCartnie", czyli nazwiskiem wujka. Taki system był na pewno bardzo praktyczny. Każdy mieszkaniec miał jedno, określone miejsce parkingowe, które zawsze czekało na niego wolne. W ten sposób nie trzeba było się martwić o to gdzie postawić samochód.

Wyskoczyłam z samochodu i podeszłam do bagażnika po swoje rzeczy.

- Orient - Zaśmiała się kobieta, rzucając we mnie kluczami, których nie zdołałam złapać, więc upadły na ziemie, a je szybko schyliłam się by je podnieść. - Wjeżdżasz na szesnaste piętro i pierwsze drzwi po lewej stronie. Zresztą, byłaś tu tyle razy, więc zapewne doskonale pamiętasz. Ja idę do sklepu - Skinęła głową na market po drugiej stronie ulicy. - Chcesz coś?

- Nie dziękuję - Uśmiechnęłam się i zaczęłam zmierzać w kierunku drzwi budynku. W pęku widniały trzy klucze. Za drugim razem trafiłam na odpowiedni klucz i dostałam się do środka. Wystrój wnętrza był błękitno biały. Ściany niebiskie, natomiast schody, które znajdowały się po prawej stronie, oraz skrzynki pocztowe tuż naprzeciwko, były białe. Winda znajdowała się po lewej stronie, więc udałam się w jej kierunku. Wszystko w środku tego, jeśli można to tak nazwać, holu, było takie zimne. Wcisnęłam guzik, który miał przywołać windę. Jak się okazało była na dole, więc od razu się otworzyła i weszłam do niej. Wejście już miało się zamykać, kiedy w szczelinie pokazała się czyjaś ręka.

Wciągnęłam głośno powietrze, bo poczułam się jak w  jakimś horrorze, w którym już prawie uciekłam, myśląc, że winda jest moją bezpieczną przystanią, jednak morderca w ostatniej chwili mnie dopada. Jednak szybko się ogarnęłam, kiedy drzwi windy się ponownie otworzyły, a do windy wszedł przystojny, młody chłopak. Miał na sobie niebieskie spodnie z niskim krokiem i zwykłą białą koszulkę. Na nogach miał czarne vansy pod kostki. Włosy w kolorze ciemnego blondu miał zaczesane do góry. Na oko wyglądał osiemnaście, no może dziewiętnaście lat. Nie odnotowałam więcej, gdyż odwróciłam wzrok, bo nie chciałam aby mnie przyłapał, na gapieniu się na niego. Wejście znowu się zamknęło, ale tym razem nikt tego nie przerwał. Minęło parę chwil, a winda nie ruszyła się z miejsca, a ja nie wiedziałam co się dzieje? Czy to możliwe, abym miała takie szczęście, aby jedyna winda w budynku była zepsuta?

Usłyszałam stłumiony chichot chłopaka stojącego obok mnie. Podszedł bliżej, a ja lekko się przestraszyłam, bo nie wiedziałam o co chodzi. Spuściłam głowię i zaczęłam bawić się sznurkami z kaptura mojej bluzy.

- Na które piętro jedziesz? - Usłyszałam rozbawiony głos chłopaka, jednak tak bardzo skupiłam się na jego brzmieniu, że nie dotarł do mnie sam przekaz. Miał miękką, przyjemną dla ucha barwę, przez co wydawał się miły. Taki miękki, ale męski.

- Proszę? - Potrząsnęłam głową wracając do rzeczywistości.

- Na które piętro, perełko? - Uśmiechnął się do mnie perliście, a ja nie wiedziałam czy mam się zaczerwienić, czy uciec. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że obcy chłopacy, mówią do mnie "perełko". Chociaż muszę przyznać, że było to miłe. Takie inne. Płeć przeciwna nigdy nie zwracała uwagi na mnie. Zawsze Caroline była obiektem westchnień i stała w centrum uwagi. Jednak jak mogłabym jej mieć to za złe. Cieszyłam się razem z nią, kiedy jakiś przystojny chłopak zapraszał ją do kina lub na spacer, jednak mimo wszystko byłam lekko zazdrosna. W sumie ciężko to było nazwać zazdrością. Po prostu też chciałam tak mieć.

-  Szesnaste, proszę - Uśmiechnęłam się nieśmiało. Winda ruszyła. Spojrzałam przelotnie na niego, a nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Miał błękitne oczy, które były bardzo pogodne. Na jego ustach wciąż gościł uśmiech, a ja lekko onieśmielona odwróciłam głowę.

 Chwyciłam rączkę walizki, chcąc przesunąć ją trochę bliżej siebie, jednak w tamtym momencie poczułam trzask, a w mojej dłoni pozostał czarny kawałek plastiku. Westchnęłam przewracając oczami. Ten dzień nie mógłby się skończyć, gdybym czegoś nie spieprzyła. Moja ukochana walizka była zepsuta. Wiem, że to usterka, którą da się naprawić, ale i tak w ułamku sekundy siadło to na moim nastroju. Bardzo przejmowałam się nawet takimi drobnostkami. To był jeden z objawów depresji. Nadmierne przejmowanie się wszystkim.

- Pomóc ci z nią? - Chłopak znowu się odezwał, podchodząc bliżej mnie.

- Nie, ale dziękuję - powiedziałam cicho, ale w tym małym pomieszczeniu doskonale było słychać każde słowo.

Winda zatrzymała się na moim piętrze, co oznaczało, że chłopak albo również na nim wysiadał, albo jechał jeszcze wyżej. Złapałam za jeden z prętów walizki, które uprzednio były połączone przez rączkę.

- Więc, do zobaczenia, skarbie - Powiedział kiedy wychodziłam, a ja naprawdę nie wiedziałam, czy to dobrze, że mnie tak nazywa. Kto wie czy nie nazywa tak setek innych dziewczyn. Wolałam sobie nie zakrzątać tym głowy. Nie przyjechałam tu po to, by poznawać ludzi.

Zatrzymałam się pod drzwiami, do których zapukałam. Już po chwili otworzył mi Taylor, a już po chwili do nóg miałam przyczepiane dwa małe stworki.

-Mel, Mel - Zaczęli krzyczeć, a ja się schyliłam i mocno przytuliłam dwójkę tych urwisów. 

- Może wejdziemy do środka, co? - Uśmiechnęłam się do nich wstając. Objęłam Taylora, kiedy przechodziłam przez drzwi z moją niecno zepsutą walizką.

Szybko zbyłam maluchy  i udałam się do pokoju, w którym miałam mieszkać. Rzuciłam się na łóżko i zamknęłam oczy.
Ten dzień był nieco męczący, ale niestety się jeszcze nie skończył.



Od autorki:
Jest druga w nocy, rozpoczynam swoje urodziny.
Tutaj wasze "Niespodzianki"
www.yololp.blogspot.com
www.shadowoflost.blogspot.com
www.sexfriendslp.blogspot.com







2 komentarze

  1. Super super :)
    Cieszę sie ze idzie wszystko w porządku z Mel
    Mam nadzieje ze ten wyjazd dobrze jej zrobi
    Wszystkiego Najlepszego 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁 🎁

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, kochana!
    Na początku spóźnione wszystkiego najlepszego!♥
    I teraz tak; kochana, czy będą bohaterowie? Strasznie, ale to strasznie chciałabym zobaczyć tych małych urwisów, Tayler'a, oraz ciocia. Nie musisz dodawać zdjęć, w sumie to wystarczą same opisy. :D
    Spotkanie w windzie jest genialne! Te porównanie do scenki z horror'u - bezcenne. Poważnie, lepszego, pierwszego spotkania nie mogłam sobie wymarzyć! Ba, nawet się nie spodziewałam, że to stanie się dziś, w tej windzie.. W sumie to nie dziś, ale wcześniej nie przeczytałam rozdziału, więc dopasuję sobie taką datę. Mogę?
    Mam nadzieję, że ta wizyta coś pomoże. Cokolwiek. Szkoda by było, gdyby wszystko nic się nie dało zmienić. Zmarnowane pieniądze, czas... A tego byśmy nie chcieli..
    A to, kiedy mówiła o samobójcach... Może to i dziwnie zabrzmi, ale to było piękne. Broniła ich i zarazem swojego zdania. To dobrze, bo w sumie niewiele osób dziś tak robi. Ludzie wolą ustąpić, podążać za resztą... Nie wiem, co o tym myśleć.
    Biedna walizka. Z tego, co sobie wyobraziłam, była taka śliczna, słodziutka, że aż szkoda, iż się popsuła. ;c Dlaczego musiałaś ją skazać na taki los? :C
    Okej, ja zmykam czytać inne niespodzianki.
    Pozdrawiam, karmeeleq
    PS. Jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie; kiedy-gram-znika-caly-swiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń