Tak wygląda każdy, następny dzień od kilku tygodni, może nawet miesięcy.
Sama nie wiedziałam. Czas jakby się zatrzymał, nie chcąc płynąć dalej, w swoim dotychczas zabójczym tempie, nie pozwalając mi wyleczyć ran i pustki, które przenikały mnie do samego szpiku kości.
Mała, zamknięta w sobie dziewczynka, której spadające na podłogę łzy, mieszały się lekko już zaschniętą krwią, która powoli przestawała sączyć się z jej pokaleczonych nadgarstków. Wcale nie taka mała, jednak wciąż zbyt niedojrzała, aby zacząć radzić sobie sama.
Czerń i biel z każdym dniem, coraz bardziej przesłaniały inne barwy. Gwiazdy traciły blask, a słońce nie było już takie jak wcześniej. Patrząc ciągle w to samo niebo, widziałam zupełnie co innego.
Gdybym została zapytana, czego pragnę, odpowiedź była by prosta - Umrzeć, lub cofnąć czas i nie dopuścić do tego wszystkiego. Mogłabym wtedy normalnie żyć i funkcjonować, a moją jedyną przyjaciółką nie była by żyletka.
Codzienne szanse na odebranie sobie życia nie wystarczyły, aby to zrobić. Brakowało odwagi, a moja nadzieja wciąż nie umarła i nieustannie krzyczała o pomoc, niestety odpowiadała jedynie głucha cisza, która zdawała się być głośniejsza, niż myśli panujące w mojej głowie.